
Nawet nie przeliczając na siłę nabywczą Polaka wiadomo, że polskie autostrady zarządzane przez prywatnych koncesjonariuszy należą do najdroższych w Europie. Pozostaje pytanie czy to naprawdę aż tak nieopłacalny biznes, że trzeba ciągle podnosić opłaty (od kiedy to monopol jest nieopłacalny…?). Wyjaśnić to może publicznie dostępna informacja o tym ile zarobiło państwo na swoich autostradach. Dla przykładu nawet na 150 mln zł rocznie liczy fiskus po otwarciu płatnego odcinka autostrady A1 Częstochowa – Piotrków Trybunalski. Z tego 100 mln pochodziłoby od pojazdów ciężarowych, a 50 mln od samochodów osobowych. Jak wskazują przeprowadzone analizy w Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa, biorąc pod uwagę przewidywane natężenie ruchu, A1 będzie jedną z najbardziej dochodowych płatnych dróg w Polsce. I to nielicho: nowy odcinek A1 prawie powinien podwoić obecne wpływy, jakie generuje trasa A1 na odcinkach objętych systemem państwowego e-myta (z pominięciem fragmentu od Torunia do Gdańska, gdzie opłaty pobiera prywatny koncesjonariusz). Z najnowszych danych operatora systemu viaTOLL (Kapsch), wynika, że tylko w okresie wrzesień 2016 – marzec 2017 droga A1 uzupełniła kasę Krajowego Funduszu Drogowego o bez mała 89 mln zł. Można więc założyć, że w skali całego roku da to nawet ponad 150 mln zł. Czyli praktycznie dokładnie tyle samo ile ma zarobić brakujący odcinek A1 Częstochowa – Piotrków.
Jeśli chodzi o wpływy (w tym samym okresie od września 2016 do marca 2017), obecnie wyższy wynik niż A1 zanotowały tylko: autostrady A2 (92,1 mln zł), trasa S8 (126,6 mln zł) oraz A4 (221,8 mln zł). Gdyby dodać planowane wpływy z A1 już dziś, wtenczas trasa ta awansowałaby na drugie miejsce w rankingu z kwotą ponad 176 mln zł.
Patrząc na powyższe kwoty, zaczynam się zastanawiać, jaki sens ma oddawanie autostrad koncesjonariuszom?